Z pamiętnika kozaka cz.25


13 listopada 2019, 22:48

Wyleciałem w poczuciu tego, że wszystko o co tak walczyłem i na czym zależy mi najbardziej na świecie jest znowu moje, że znowu jesteśmy razem, że razem pokonamy ta barierę dystansu i wzajemnego braku siebie obok, w końcu to ma być tylko pół roku więc czemu mamy nie dać rady?
Kolejne 3 dni z mojej strony zalewalem ja uczuciem, kontaktem i wiadomościami, byłem tak przepełniony tym szczęściem, że chodząc po ulicy chciałem to krzyczeć by każdy do okola dowiedział się co czuje. Lecz coś było nie tak, coś znowu zaczynało infekować to co już było powierzchownie uleczone, byłem do tego stopnia zdesperowany, że zacząłem szukać i znalazłem tam już pracę, umówiony byłem w kolejnym terminie swojego przylotu na rozmowę rekrutacyjna, ale widziałem że w niej jest coś złego, coś jest nie tak. Z godziny na godzinę z dnia na dzień znowu zaczęła się coraz bardziej odsuwać, odsuwać mnie i nasza relacje oparta na rzekomo tym że dalej mnie kocha i chce o to walczyć. Nie walczyła o to, a z sama sobą. Po tych kilku dniach czytam wiadomość...
Słuchaj to wszystko nie ma sensu, byłam przejęta tym co mówisz i w jakim jesteś stanie, nie chciałam Cię ranić, chcialam zrobić dobrze dla nas a zrobiłam samo sobie tym krzywdę, jak byłam sama byłam szczęśliwa, a będąc z Tobą i mówiąc Ci to i myśląc o Tobie przez te kilka dni stałam się nie szczęśliwa, zdolowana, to były najgorsze dni od czasu kiedy tu jestem, ja do Ciebie już nic nie czuję.. Dalej uważam, że ta miłość jest toksyczna i mnie niszczy, nie chce tego nie chce Ciebie, chce być szczęśliwa, chce być sama, to koniec, to moje ostateczne stanowisko w tej sprawie...
Wiadomość miała taki ton i nie jest przepisania, tylko wspominana z mojej pamięci..
Kolejny raz to zrobiła w taki sposób, kolejny raz nawet do mnie nie zadzwoniła, nie podjęła nawet tego trudu, choc przed wylotem obiecała że jeżeli będzie w niej siedziało coś chu*owego to zaczęła z tym do mojego przylotu by przegadać to na spokojnie i drugi raz nie robić tego w ten sam sposób, nie zrobiła tego, nie dotrzymała danego mi słowa i obietnicy czego tyle razy oczekiwała i wymagała ode mnie w naszym wspolnym życiu. Kolejny raz dostałem cios, jeszcze silniejszy, choć i moja psycholog i rodzina ostrzegała mnie o tym że może to się powtórzyć i zrobi ze mną to samo, ale ja nie chciałem tego przyjmować do wiadomości nie chciałem brać tego co mówią inni no ale mieli rację...
Cholerny ból moje próby kontaktu skończyły się zablokowaniem mnie na wszystkich możliwych formach kontaktu, fb, Ig czy numery telefonu.. Wszystko. Każda moja kolejna próba kontaktu była odpierana przez nią coraz to mocniejszym ciosami, coraz to ostrzejszymi ostrzami które ochoczo wbijaly się w moje serce. Zdecydowała się to zabić, zabić raz na zawsze. Tak też brzmiały jej wiadomości, na moje wyznania uczuć odpowiadała tym że ona już mnie nie kocha i nic do mnie nie czuję, żebym dał jej spokój i się nie odzywał, że nie ma już mnie w jej życiu i nie chce żebym w nim był. Ostatecznym ciosem i zarazem ostatnia nasza wiadomością było zdanie
W takim razie być może nigdy Cię nie kochałam, nie wiesz co czułam, daj mi spokój raz na zawsze..

Bolało, boli i będzie bolało jeszcze długo. Każdego dnia gdy zamykam oczy w mojej głowie słyszę to zdanie i widzę je tak jak wtedy przeczytałem je na telefonie. Tak walsnie skończyło się jej uczucie do mnie, tak właśnie skończyłysię jej deklaracje, walka o nas i o to co było między nami. Zrezygnowała ze mnie, mimo tego że ja próbowałem tyle razy to ratować mimo tego całego bólu który przyjąłem i który nie jest nawet porównywalny do tego który ja zadałem jej kiedyś, nie jest bo ja walczyłem, bo ja się starałem za każdym razem, bo nawet na sekundę nie przestała być dla mnie najważniejsza osoba na tej planecie, bo oddał bym za nią życie bez wahania, zrobił bym zawsze wszytko by była szczęśliwa.
Popełniłem błędy - przyznaję, zadałem ból - przyznaję, skrzywdzilem ja - przyznaje, ale czy po tym wszystkim co robiłem na codzień, jakim byłem człowiekiem każdego jednego dnia, ile zrobiłem dla niej dobrego i osobiście znioslem bólu i cierpienia nie zasługiwalem na to by być kochanym? By dala nam szansę na nową przyszłość, by dała mi szansę na to by zakochała się we mnie na nowo, zostawiając w plecaku ten bagaż doświadczeń, przeżyć i emocji który mieliśmy za sobą? Czy ktokolwiek jest mi w stanie czytając to wszytko odpowiedzieć na te pytania?

Dziś siedzę sam w domu i pisze, w domu w którym kiedyś budzilismy się i zasypialismy, w którym jedliśmy śniadania i kolacje, calowalismy nasze koty, pilismy kawę, w którym kochalismy się i przezywalismy dobre i złe chwilę.
W każdym związku, w każdej relacji, rodzinie, znajomości następuje kryzys, to nie uniknione, nikt z nas nie jest idealny, nikt z nas nie popełnia błędów i jest nie omylny, gdy ktoś kiedyś znalazł receptę na szczęście każdy już dziś był by szczęśliwy to oczywiste, ale czy w życiu każdego z nas nie przychodzi taki czas gdy dostrzegamy swoje błędy, czas w którym skłaniamy się do refleksji, czas w którym potrafimy pomyśleć o drugiej osobie, czas w którym nie myślimy o tym gdzie popełnił błąd, gdzie zrobił jedna czy drugą rzecz źle, ale ile uczynił w naszym życiu dobra, ile zawdzięczamy mu dobrych chwil, ile wsparcia i jakim jest i był człowiekiem na codzień?

Ten miesiąc sprawił, że jestem już innym czlowiekiem, na codzień dostrzegam rzeczy których wcześniej nie widziałem, rzeczy o których nawet bym nie pomyślał tym bardziej w taki sposób jak aktualnie jestem w stanie to zrobić.
Powiedziałem jej ze nie czuję do niej żalu, nie czuję nienawiści i nie rozumiem jej nienawiści do mnie, że liczę na to że mimo swoich wyborów i decyzji jakie podjęła znajdzie to szczęście za którym tak namiętnie goni, szczęście które częściowo scielone jest nieszczęściem innych lecz to już nie mi oceniać, to jedynie moje odczucie, czy przemyślenie.
Codziennie modle się za nią, proszę Boga by była szczęśliwa, by nie stała jej się żadna krzywda, by ona znalazła drogę na którą ja wróciłem po pewnym czasie. Kiedyś byłem bardzo blisko Boga, codziennie rozmawiałem z nim i oddawałem mu swoje życie, w pędzie jaki pojawił się w moim życiu odstawilem go gdzieś na bok, odstawilem tego który pokazywał mi drogę przez dobre 8 lat. I zszedlem z tej dobrej drogi popełniłem błędy które teraz boleśnie do mnie wróciły otwierając mi oczy na wiele spraw.
Nigdy w niego nie zwatpilem, nigdy nie zawiódł mnie mimo że wystawiał mnie na różne próby między innymi czasu, który jest teraz moim mentalnym wiezieniem.
Ktoś kto myśli o tym że go nie ma, że nie istnieje.. Też tak kiedyś myślałem, odmawianie pacierzy, zdrowasiek i różańca na siłę czy pod przymusem nic nie daje, to jak by do Was odzywał się ktoś bo mu ktoś kazał, albo codziennie sypal tymi samymi zwrotami, też dla Was by to nic nie znaczyło, prawda? Trzeba go odnaleźć, trzeba zacząć z nim rozmawiać, dziękować i prosić, a jeżeli uzna to za dobre to da Wam to, jeżeli sami będziecie o to walczyć i się starać. Ja liczę na to że wysłucha moich próśb, że jeżeli sam pokaże, że na to zasługuje da mi szansę na to co w moim sercu dalej jest i będzie moim całym światem, a innym da szansę by zrozumieli to co teraz jest dla nich zupełnie niezrozumiane , oddaję swój los w jego ręce, już tylko tyle mogę zrobić.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz