Z pamiętnika kozaka cz.9


11 listopada 2019, 19:04


Dzień 2
Czemu zaczynam od dnia drugiego? Hmm.. Może dlatego, że odrazu po rozmowie z nią wszystko zaczęło we mnie buzowac, miałem miliard myśli na sekundę, nie potrafiłem, siebie wydusic słowa, a na mojej twarzy widniał firmowy uśmieszek tytułowego kozaka który miał ukryć wszystko to co działo się z moim sercem i dusza w środku. Wyszedłem z domu, rozwiązania szukałem w butelkach wódki i paczkach fajek której ilości nie potrafię określić do dziś. Na rano miałem do pracy choć dla niektórych 9 to środek dnia dla mnie poprzedni dzień się nie skończył, nie spałem tej nocy, koło wałem się z boku na bok razem z moimi myślami. wstałem z łóżka wypiłem kawę i wypaliłem ostatniego fajka z paczki podpalajac go moja zippo która mam od dawna i czytałem kolejny raz tekst który się na niej znajduje.. Podróż do pracy nie była jak zawsze, nawet nie potrafię tego opisać.. Po słowach które usłyszałem dzień wcześniej wszystko było inne, chodnik, autobus i ludzie na których nie potrafiłem patrzeć oczami przekrwionymi od płaczu i braku snu. W pracy.. Nic nie było takie same, siedem razy podchodizlem do jednej czynności a na twarz cisnely się łzy i grymas bólu, nie chciałem o tym mówić ale chyba wszyscy widzieli że jest coś nie tak, coś mocno nie tak i jednym zdaniem do wszystkich wyjaśniłem ich spostrzeżenia. Od mojego zaprzyjaźnionego wietnamczyka usłyszałem tylko " Osz kurwa. Spierdalaj" co w jego ustach znaczyło tylko jedno - chujowa sytuacje. Po czterech godzinach meczarni i krzyzowania mnie za barem każdym następnym zamówieniem pogadałem z główna salowa i zwolnilem się z reszty dnia w pracy. Nie musiałem tłumaczyć i nic mówić, ona sama pytaniem " jak jest?" i moim wyrazem twarzy połączonym z fizerunkiem zbudowanym przez ostania noc już nie zdawała więcej pytań. Pozegnalem się że wszystkimi to w końcu mój ostatni dzień pracy tam. Słysząc bezsensowne słowa "powodzenia" wyszedłem udając się w drogę powrotną do domu. Nie zaliczę telefonów które wykonałem do brata i ojca nie zaliczę minut które mi poświęcili próbując ułożyć to wszystko w mojej głowie, choć ja i tak nie byłem gotowy zebrać się w sobie by wrócić do domu gdzie była Ona osoba z która spędziłem najbardziej zawirowany czas w życiu, osoba z którą myślałem o wspólnej przyszłości osoba o której pisze i płacze na ten zjebany ekran telefonu i wpisuje lasami zle słowa.
Nie byłem gotowy na tą rozmowę, nie można przygotować się na taką rozmowę to nie rekrutacja do kolejnej pracy to nie spotkanie z koleżanką czy ziomkiem po latach. Po walce ze samym sobą otworzyłem drzwi mieszkania wcześniej zegnajac się i prosząc Boga o pomoc, zawsze do niego wracam jak mam najgorszy okres w życiu, sam jestem sobie winny że nie zawsze może mnie posłuchać... Worki torby i walizki, dźwięk suszarki z łazienki. Łzy w oczach i ból w klatce tak silny że poniedziałkowe uderzenie bejzbolem w plecy potraktował bym jak głaskanie.. Otworzyłem drzwi mówiąc jedne zdanie  -widzę że podjęłas już decyzję. Jesteś tego pewna? Na 80% - odpowiedziała. Zamknąłem drzwi usiadłem na kanapie i zarylem jak bym stracił własnego brata. Nie potrafię tego opisać po słowie mówiłem dużo, zdawałem pytania byłem w takim stanie że jedyne co czuje o tym myśląc to ból, straszny ból. Choć nasza rozmowa miewala różne stany pogodowe i była blisko mnie cały czas blisko, czułem jej dotyk od środka to było coś co przeszywalo mnie na wylot, nigdy nie pragnąłem jej dotyku i bliskości bardziej niż teraz - dostałem ją ale jak się okazało to było tylko chwilowe szczęście.
Mówiła że tak będzie lepiej, że to zmieni nasz związek na lepsze, że chce wyjechać i poukładać to wszystko nie skreślajac tego co jest między nami, to według niej ma być kuracja.. Ja też powiedziałem swoje propozycje rozwiązania tego i obawy - chyba w tej części nie chce o tym mówić choć jest to kluczowe zostawię to nie poukładane jak epizody w Star Wars. Przeprosiłem i ukorzylem się ze swoimi błędami których popełniam sporo, a szczególnie jeden którego nie akceptuje i ja boli najbardziej że wszystkich rzeczy, dodatkowo łącząc to ze swoim porywczym charakterem czasem mnożą się jak kumulacja w toku o kolejne, kolejne miliony. Szczegóły tej rozmowy są nasze i chyba chce by pozostały nasze bo to o czym pisze bardziej ma prezentować moje osobiste uczucia, odczucia i być jakaś nauką dla innych. Podjęła decyzję której się najbardziej bałem, oznajmiajac mi ją używając tekstu z znanego lub mniej znanego " Love Island" odkreconego na potrzeby sytuacji
-  Serce mówi inaczej, ale tym razem chce się pokierować rozumem... Wyjeżdżam.
Tego nie zapomnę do końca życia, siedziała we mnie wtulona że łzami w oczach które jej starannie wycierałem mówiąc że jest mądra dziewczynką i podejmie dobry wybór.
Co poczułem - nie powiem, nie znalem dotychczasz takiego bólu, odsuwajac ja od siebie usłyszałem "nie możemy tego normalnie załatwić?" odpowiedzialem - podjęłas decyzję.
Wychodząc na balkon i palac kiepa ręce tańczył techno. Słyszałem w kółko że to tylko krótki czas i to nas nie skreśla, powiedziałem cos o podejmowaniu decyzji i że dorośli ludzie muszą je podejmować a ona wybrała swoją.
Ważne jest to dlaczego postawiłem jej ultimatum że jeżeli wyjeżdża to nie ma nas. Po pierwsze primo całe 3 lata była w każdej mojej decyzji i wiedziała o każdym moim ruchu, o tym co planuje chce zrobić czy zrobię, a ja dowiedziałem się w niechlubnym pierwszym dniu paczatku końca, że za tydzień może dwa wyjeżdża za granicę, tak po prostu jak by mi powiedziała że idzie do zabki po hot doga i że nie wie czy jest to sens ciągnąć w takim razie.. To był cios z którego zbierałem szczękę z podłogi półtora dnia.
No i secudno czy jak to się tam pisze.. Miłość, to uczucie które do niej czuje i jest prawdziwe, pomijając sytuację opisaną w primo i moim samopoczuciu nic nie znaczącego śmiecia, to czuję je dalej to nie znika to nie jest bąk którego jebnie.. w tramwaju wszyscy czują dwie minuty a potem znika - choc może porównanie nie jest najlepsze jest w moim stylu. Martwię się o nią nie chcę by stało się coś złego, jest młoda i piękna kobietą, która naprawdę się podoba, a ja mam ją puścić sama do obcego kraju, gdzie nie ma zaplanowane gdzie będzie mieszkać co będzie robić ani żadnej nawet jednej pierdolonej rzeczy nie ma zaplanowanej. Ja będąc od niej starszy nie porwał bym się na coś takiego, z lekkością usłyszałem - pożyczę pieniądze wynajmę gdzieś pokój no i znajdę pracę gdzieś na miejscu.. Co lepsze tłumaczy to tym że wyjeżdżając nauczy się języka i wracając do Polski znajdzie lepsza pracę.
Pytam - gdzie będziesz pracować?
Wszystko jedno, mogę nawet jakieś gówno pakować na magazynie, byle za granicą odpowiedziała.
- Czyli uwazasz że pracując na magazynie i pakujac jakieś gówno z Polakami, ukraincami i brudasami z reszty świata nauczysz się angielskiego i wpłynie to na Twoja lepsza pracę po powrocie do Polski?
- tak, bo będę tam i będę się uczyć języka.

Nie ciagnalem tego dalej i tak nie wytłumaczę jej pewnych rzeczy, chciałem żeby poczytała o życiu tam, ludziach obyczajach i wszystkim, bo oczywiście powiedziała że nie zrobiła tego przed podjęciem tej decyzji. W mojej głowie widniały tylko najczarniejsze scenariusze, że ktoś zrobi jej krzywdę i zostawi w jej głowie i na jej ciele rany które będzie pamiętać do końca życia, a mnie tam nie będzie, nie będę mógł jej obronić, nie będę mógł pomóc, nie zna tam nikogo, ja też nie i to w tym wszystkim najgorzej mnie przeraża. Nie zna życia, nie zna tej ciemnej strony która może spotkać każdego, zwłaszcza ja samą, bez bliskich, bez języka i w obcym kraju. Wiem że nie musi tak być, wiem że wyjeżdża tak mnóstwo osób, ale chce dla niej jak najlepiej będąc z nią chce ją chronić to moje zadanie które do teraz spełniałem w stu procentach, chciałem to wszystko naprawić tutaj na miejscu i małym krokami dać jej szczęście, chce by się rozwijała i realizowała, ale nie w taki sposób mi to przekazując biorąc też pod uwagę to że między nami w ostatnich tygodniach było bardzo słabo.

Nie wiem jak do tego podchodzić może mi to ktoś kiedyś wytłumaczy, bo ona mówiąc że jej będzie lepiej ze sobą, jej samoocena i zrozumieniem świata po podjęciu takich decyzji jakoś do mnie nie przemawia.

Płacz, łzy i ból to towarzyszyło mi do samego jej wyjazdu do domu. Znoszenie jej worków z rzeczami i ta sama trasa która pokonalem kilka razy zadawała ból. Trwało to jakiś czas choć chciałbym by był to tylko zły sen i obudzić się przed jego rozwiązaniem, niestety. Palac ostatniego fajka pod blokiem siedząc na murku przed zapakowanym jej rzeczami samochodem i jej głową na ramieniu dalej plakalismy, choć starałem się zachować jak jakiś maczo i już nie płakać.
- Przemyśl to wszystko, ja tego nie skreślam, słyszysz?
- Naprawdę chcę tego czasu, zrozum mnie! 
- Obiecaj, że to przemyślisz - mówiła.
- Weź tą zapalniczke na pamiątkę jest tu bardzo ładny tekst, niech Ci o mnie przypomina. - dałem jej zippo z cytatem Zafou - " są osoby o których się marzy i osoby o których się śni" 
No i plakalismy dalej.

 

Powiedziałem żeby na siebie uważała i napisała mi jak dojedzie do domu, poprosiłem żeby też to wszystko przemyślala na spokojnie do czasu wyjazdu i że ja tu na nią czekam. Przytulalismy się jakis czas, nie chciałem by to się skończyło, pocalowalismy się ten ostatni raz który cały czas mam przed oczami.
Wsiadla. Zamknąłem drzywi. I poszedłem w stronę klatki. Wyjechałem winda, a przekraczając próg pustego domu padłem na kolana wyjąc jak dziecko któremu zabrano wszystko, cały świat.

 

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz